Do Hawany dolecieliśmy wczesnym wieczorem. Spodziewaliśmy się, że na lotnisku spędzimy dużo czasu, że będzie dokładna kontrola bagaży i kolejki. Kolejka była w zasadzie jedna – do kontroli paszportowej, która poszła całkiem sprawnie. Po jakichś 15 minutach było już po wszystkim, a po kolejnych 15 mieliśmy już swój bagaż i szukaliśmy punktu wymiany waluty. Potrzebowaliśmy wymienić euro na CUC – czyli peso convertible, czyli waluta dla turystów. Ku mojemu zdziwieniu wymiana odbywała się w bankomatach, do których była akurat malutka kolejka, której to pilnował specjalny strażnik. Przy bankomacie przebywać mogła na raz tylko jedna osoba. Wszystko się udało. Następnie dopadł nas pan ogarniający taksówki. Cena oficjalna – 24 CUC za kurs do centrum. Nam wmawiano, że ponieważ mamy nocleg w starej części Hawany, tzw. Havana Vieja, to będzie dużo drożej, bo to dużo dalej. I nikt nie był zainteresowany kursem tam za owe 24 CUC. Zmęczeni długą podróżą zdecydowaliśmy się na taksówkę za 35 CUC. Dużo za dużo, ale zdecydowanie brakowało sił na dalsze targowanie się.
Nasz pierwszy nocleg był w super miejscu, w samym sercu starej Hawany. Jednak właściciele nie byli zbyt uczynni i pomocni. Widać było, że są nastawieni na trzepanie kasy. Śniadanie było bardzo ok. Choć obudziliśmy się około 5 rano. Na 5h przed zamówionym śniadaniem. Poszliśmy więc na poranny spacer po mieście. Nie było turystów, piały koguty, miasto dopiero budziło się do życia. Bardzo polecamy tę porę. Hawana ma wówczas zupełnie inne oblicze. Głodni kupiliśmy chleb od obnośnego sprzedawcy i postanowiliśmy poszukać punktu wymiany CUC na CUP czyli peso nacional, lub inaczej walutę, którą posługują się na codzień Kubańczycy. Mając ją i wiedząc, gdzie i co za nią da się kupić można porządnie zaoszczędzić! Szczególnie na transporcie i jedzeniu.
Po drodze do CADECA (Casa de Cambio – oficjalny kantor), byliśmy zaczepiani przez Kubańczyków, którzy przekonywali nas, że dziś właśnie jest ostatni, specjalny dzień festiwalu cygar i że jeśli tylko pójdziemy z nimi do domu ich kumpla to kupimy cygara dwa razy taniej niż normalnie. Początkowo nie wiedzieliśmy o co chodzi, szybko jednak zorientowaliśmy się, że to bujda na resorach i wabik na naiwnych turystów. Czekając na otwarcie centrum handlowego, gdzie miała być CADECA (nie było, ale był bank) porobiliśmy trochę zdjęć tym malowniczym starym autom. Nie udało nam się kupić peso nacional, ale udało nam się wymienić więcej euro na peso convertible oraz mieliśmy okazję zobaczyć kubańskie centrum handlowe. Cóż – na półkach pustki, a tam gdzie pełno, tam płaci się w CUC, a więc Kubańczyka raczej nie będzie na to stać. No chyba, że robi w turystyce, to może.
Po powrocie do Hawany udaliśmy się do Banco Metropolitalno – banku, w którym można wymienić CUC na CUP. Była oczywiście kolejka. Ciekawe w tutejszych kolejkach jest to, że ustawiają się PRZED wejściami do budynków. Następnie wewnątrz dopiero zaczyna się kolejka właściwa. A przed budynkiem dokonywana jest selekcja i kierowanie interesantów do właściwej kolejki. Mieliśmy zamiar wymienić 100 CUC, jednak gdy pani położyła przede mną plik banknotów wyższy niż wieża Eiffla, to stwierdziłam, że połowa tego raczej wystarczy. Za 50 CUC dostaliśmy 1200 CUP. To bardzo dużo. Dla skali – bilet na autobus kosztuje 1 CUP za dwie osoby, hamburger w ulicznym barze 10. Zjedliśmy po jednym. Nie wiemy z czym był, ale zabił pierwszy głód.
Posileni wskoczyliśmy do turystycznego autobusu „hop on – hop off”, aby przewiózł nas po głównych punktach turystycznych Hawany. Kosztuje 10 CUC, spoko opcja, poza tym, że pani, która ma opowiadać o atrakcjach nie grzeszy entuzjazmem. Ani troszkę. My z autobusu nie wysiadaliśmy, zrobiliśmy pełne kółko i ruszyliśmy na poszukiwania porządnego obiadu (już bardziej kolacji, dochodziła 18). Trafiliśmy do mijanej wcześniej knajpki dla turystów, zwabieni muzykami grającymi salsę (choć akurat teraz robili sobie przerwę). Jedzenie – takie sobie. Mało, drogo, smak średni. Wydaliśmy jakieś 15 CUC na dwie osoby. Kolejnego dnia za podobne dania w knajpce dla Kubańczyków zapłaciliśmy 50 CUP, czyli 2 CUC i było dużo smaczniej i więcej. Postanowiliśmy jeść lokalnie gdzie tylko się da. Planowaliśmy, że wieczorem pójdziemy do słynnej Casa de la Musica potańczyć w końcu salsę. Ale najpierw drzemka, jet lag trzyma… Położyliśmy się spać około 19, wstaliśmy o… 5 rano. Nici więc z tańczenia 🙂 Za to poszliśmy rano pobiegać. Zaliczyliśmy wschód słońca i przeprawiliśmy się lokalnym promem do dzielnicy Regla. Pro tip – prom kosztuje 0,20 CUP za osobę. My naiwnie wierząc, że wydaje się resztę zapłaciliśmy 10 CUP. Reszty nie dostaliśmy. Warto mieć drobniaki!
Gdy wróciliśmy czekało na nas wypasione śniadanie. Owoce, bułki, wędlina, ser, dżem, koktail z guajawy, kawa, herbata, jajecznica. Mega! Postanowiliśmy zostać w Hawanie na jeszcze jedną noc. Ponieważ u naszych obecnych gospodarzy się nie dało znaleźli nam inną casę. Przyszedł po nas Raul, by nas do siebie zaprowadzić i pokazać pokój. Było super, Raul spoko gość. Zdecydowaliśmy się na dwie dodatkowe noce. I całe szczęście, bo zyskaliśmy naszego indywidualnego kubańskiego anioła stróża. Raul – najmilszy z człowieków! Lekarz transplantolog, który przez 30 lat nie miał wolnego dnia. Zrobił więc sobie teraz cały rok wolnego. A wiecie ile zarabia transplantolog na Kubie? 50 CUC miesięcznie. Tak. 50 euro. 200 złotych. MIESIĘCZNIE!
Raul przywitał nas drinkami, zaprosił na taras dachowy i bardzo szybko zaczęliśmy się czuć bardziej jak rodzina niż jak goście. Cena u niego 25 CUC ze śniadaniem. Czyli 15 CUC mniej niż poprzednio. A w pakiecie jeszcze jego dobra dusza, ciągła chęć pomocy, oprowadzanie po mieście, drinki, pomarańcze, prowiant na drogę do Vinales, dobre rady. I numer na który możemy do niego dzwonić z każdej budki telefonicznej na Kubie na jego koszt, jakbyśmy mieli jakikolwiek problem. Do tego chodząca encyklopedia – o starej Hawanie wie chyba wszystko. Zna znaczenie każdej jednej ulicy. Polecamy go z całego serca, pytajcie się nas o namiary na Raula – lepiej trafić się nie da! Kocha Hawanę całym sercem i, jak sam mówi, nigdy by się z niej nie wyprowadził. Zdecydowaliśmy, że gdy wrócimy do Hawany na festiwal salsy, także zatrzymamy się u niego. A on co? A on stwierdził, że w takim razie po prostu da nam już klucze, żebyśmy mogli wejść, nawet gdy jego nie będzie. Do tego zorganizował nam za darmo transport na dworzec autobusowy i zorganizował nocleg i opiekę w Trinidadzie. Będzie nas tam gościł jego pacjent – Raul przeszczepił mu wątrobę.
W końcu udało nam się też pójść do Casa de Ła Musica. Po drodze zapoznaliśmy turystkę z Austrii i wspólnie miejskim autobusem dotarliśmy na miejsce. Był akurat koncert. Całkiem miło. Jednak po koncercie impreza się zamknęła i czuliśmy poważny niedosyt. Zostaliśmy, jako ostatnia tańcząca para delikatnie wyproszeni. Czy to dlatego, że tańczyliśmy do śpiewanego przez siebie „Ona tańczy dla mnie” nigdy się nie dowiemy…